Jak syrenka to tylko warszawska.
W Europie liczą się tylko dwie – polska i kopenhaska. Problem w tym, że tej drugiej zdarzyło się już, dosłownie i w przenośni, stracić głowę. Stołeczna Syrenka tkwi natomiast dumnie na postumencie i od co najmniej XIV wieku z powodzeniem wciela się w rolę pierwszoplanowego, warszawskiego symbolu.
Celebrytka z rybim ogonem
Warszawa – oprócz tego, że jest administracyjną stolicą Polski, miastem wyjątkowo urodziwym i pełnym atrakcji – ma też kilka mniej chlubnych cech. Jedną z nich jest natężenie celebrytów, których w Warszawie spotkać można w prawie każdym klubie, pubie, kawiarni czy w okolicy co modniejszych placów. Młodzi, nierzadko piękni, ale często też niezbyt uzdolnieni celebryci są znani z tego, że bywają, że są wszędobylscy. Łączy ich jedno – chcą stać się gwiazdami: niekwestionowanymi, rozpoznawalnymi i podziwianymi. Ot takimi, z którymi zarówno „lokalesi” jak i turyści chcieliby sobie zrobić zdjęcie.
Celebryci dążą do sławy ze wszystkich sił – wdają się w skandale, pojawiają się wszędzie tam, gdzie błyskają flesze, starają się zwrócić na siebie uwagę kontrowersyjnym zachowaniem czy notoryczną golizną. Można by pomyśleć, że wzorują się na naprawdę największej, stołecznej gwieździe – także wszędobylskiej, mającej na koncie co najmniej kilka afer ze swoim udziałem i (co tu dużo kryć) ubranej jedynie do połowy.
Warszawska legenda
Syrenka to stołeczna legenda. Dosłownie i w przenośni. Jak twierdzi znana, wiekowa już przypowieść – ta półkobieta, półryba przypłynęła dawno temu na Bałtyk z Atlantyku. Towarzyszyła jej siostra – równie urodziwa, tak samo ogoniasta. Zjawiskowe, fantastyczne Syreny przybyły najpierw do Kopenhagi. Jednej z nich niezwykle spodobało się tamtejsze, skaliste wybrzeże. Zdecydowała się więc przycupnąć na głazach i rozwinąć karierę zawodowego, duńskiego symbolu.
Druga Syrenka ceniła sobie komfort wygodnego siedzenia – nie w smak jej było wylegiwanie się na twardych kamieniach. Zamiast zagrzać miejsce w kopenhaskich cieśninach, bardziej wymagająca siostra zdecydowała się kontynuować podróż i obrała azymut na gdański port. Polskie wody tak bardzo jej się spodobały, że postanowiła poznać je bliżej, udając się na drobny rekonesans biegiem Wisły.
Swoją długą podróż Syrenka zakończyła u podnóży dzisiejszego Starego Miasta. Warszawa przywitała ją przyjemnym, piaszczystym brzegiem i malowniczymi łąkami. Półkobieta-półryba zdecydowała się zostać w przyszłej stolicy na stałe i – przy okazji – zakłócić nieco żywot miejscowych rybaków. Jej pląsy i tańce plątały sieci zastawiane przez wędkarzy, którzy szybko odkryli, że marne połowy są efektem ubocznym szaleństw Syrenki. Nie złościli się jednak na nią zbyt długo – fantastyczna zjawa oczarowała ich swoim śpiewem i od tej pory żyła z rybakami w pokojowej symbiozie, od czasu do czasu racząc ich uszy zjawiskowymi recitalami.
Śpiew Syrenki usłyszał pewnego razu przejeżdżający obok kupiec. Sprytny handlarz pokusił się o zrobienie szybkiego bilansu. Jego wynik był jednoznaczny – Syrenka żyjąca na wolności jest jedynie lokalną atrakcją, a Syrenka schwytana może być biznesowym strzałem w dziesiątkę. Marzący o bogactwach kupiec zdecydował się podstępem ująć Syrenkę, zamknąć ją w szopie, spacyfikować i pokazywać na jarmarkach, czerpiąc z organizacji takich widowisk niemałe profity.
Odcięta od wody Syrenka cierpiała katusze i rzewnie płakała. Jej zawodzenia usłyszał parobek, syn miejscowego rybaka. Przystojny młodzian – wespół ze swoimi przyjaciółmi – uwolnił bajkową półkobietę-półrybę i oddał ją wiślanym falom.
Syrenka była tak wzruszona bohaterską postawą mieszkańców grodu, że zdecydowała się zostać w nim na zawsze, bronic Warszawy z całych sił, a ataki potencjalnych najeźdźców odpierać przy pomocy tarczy i miecza.
Ewolucja stołecznej heraldyki
Przypowieść o przybyciu Syrenki do Warszawy brzmi co najmniej nieprawdopodobnie. Jednak mieszkańcy grodu nad Wisłą tak przywiązali się do tej fantastycznej legendy, że wizerunek półkobiety-półryby zdecydowali się umieścić w centrum herbu. A dokładniej – umieścili tam postać półkobiety-pół… No właśnie!
Nie wiadomo od kiedy „Syrenka” pełni funkcję oficjalnego symbolu dzisiejszej stolicy. Pewnym jest natomiast, że jej wizerunek pojawił się w herbie już w 1390 roku. Tyle tylko, że ówczesna „Syrenka” nie przypominała subtelnej nimfy, ale lekko makabryczną wariację na temat gryfa – mitycznej postaci o smoczym tułowiu i ptasich szponach. Na pochodzącej z XV wieku pieczęci zauważyć można pewną ewolucję warszawskiego symbolu, który przybiera postać kobiety o tułowiu ptaka, ludzkich rękach i rybim ogonie. Dopiero w XVII roku „Syrenka” staje się pełnoprawną syreną – w połowie kobietą, w połowie rybą.
To właśnie ta wersja heraldycznej postaci okazała się być wersją ostateczną. Warszawa – jak okiem sięgnąć – roi się od Syrenek, z czego najbardziej korzystają przewodnicy organizujący z myślą o turystach przelotowe trasy tropem najbardziej rybiej wśród kobiet (albo i najbardziej kobiecej wśród ryb) legendy stolicy. Syrenka na Starówce, Syrenka na wiadukcie im. Stanisława Markiewicza czy – najsłynniejsza chyba – Syrenka na Powiślu – każda wersja warszawskiego symbolu jest godna uwagi. I każda z warszawskich Syrenek po dziś dzień dumnie strzeże miasta przed potencjalnymi najeźdźcami i – przy okazji – cieszy się sławą większą niż cała rzesza stołecznych celebrytów.