Pałac Kultury – jedni go kochają, inni nienawidzą
Nad Nowym Jorkiem czuwa Statua Wolności, w Paryżu króluje wieża Eiffla, a w Londynie – bieg Tamizy bacznie obserwuje Big Ben. Każda znacząca metropolia – czy to stolica administracyjna, czy istotne centrum handlu lub kultury – ma swój architektoniczny symbol. Wzniosły, charakterny, pocztówkowy, budzący oczywiste skojarzenia. Warszawa także może się pochwalić takim wysokim, majestatycznym pomnikiem. Tyle tylko, że w polskim, stołecznym wykonaniu nie budzi on oczywistych skojarzeń, ale poważne kontrowersje.
From Russia with love
Zaczęło się od obietnicy, którą – ku przerażeniu warszawiaków – Józef Stalin zdecydował się (o dziwo!) spełnić. Radziecki przywódca zadeklarował pod koniec II wojny światowej, że dołoży wszystkich starań, aby pomóc Polakom w odbudowie zrujnowanej militarnymi działaniami stolicy. Najpierw były domki fińskie – rachityczne konstrukcje, które z głębi ZSRR przyjechały w 1945 roku do Polski i które (według krytykantów) wytrzymać miały co najwyżej dziesięć lat. Umiejscowione na osiedlu Jazdów urokliwe „chałupinki” zachowały się – w liczbie ciut ponad dwudziestu – po dziś dzień. Podobną długowiecznością wykazał się kolejny prezent od „sowieckich braci” – zdecydowanie mniej dyskretny niż domki fińskie, wyjątkowo patetyczny, mocno (jak na tamte czasy) nietrafiony.
W 1951 roku, kiedy Warszawa podnosiła się z gruzów, a jej mieszkańcy tłoczyli się w sutenerach, piwnicach i ciasnych kawalerkach, Stalin postanowił uszczęśliwić Polaków pałacem zaprojektowanym na moskiewską, socrealistyczną nutę. Odpowiedzialność za budowę gmaszyska mieli ponosić radzieccy architekci z Lwem Rudniewskim na czele.
Specjaliści spod znaku sierpa i młota zjechali do stolicy, aby ustalić szczegóły wzniosłej realizacji. Torpedując propozycje polskiej strony zdecydowali się przyszły pałac wybudować nie na rozległym, praskim brzegu, ale w ścisłym centrum miasta – czyli na terenie najbardziej reprezentacyjnym, zabudowanym gęsto historycznymi kamienicami, które cudem ocalały podczas wojennych nalotów i które musiały ustąpić radzieckiej myśli architektonicznej.
Sen pijanego cukiernika
Pałac Kultury i Nauki miał być fuzją estetyki socrealistycznej i typowo polskich, historycznych detali architektonicznych. Mimo że na pierwszy rzut oka trudno jest w strzelistym gmaszysku doszukiwać rodzimych akcentów – trzeba przyznać, że radzieccy architekci dołożyli wszelkich starań, aby przemycić w konstrukcji jak najwięcej, możliwych do zaakceptowania przez Stalina, polskich detali. Sala Kongresowa jest zbudowana na kształt krakowskiego Barbakanu, a na szczycie wieży odnaleźć możemy – o ile zmrużymy odrobinę oczy – attykę zaprojektowaną na kształt renesansowych wzorców.
Za ostateczną formę budynku odpowiadało około 3,5 tysiąca robotników dla których wybudowano (istniejące do dzisiaj) osiedle domków „Przyjaźń” na Jelonkach. Prace trwały od 2 maja 1952 do 22 lipca (cóż za przypadek!) 1955 roku. W iście ekspresowym tempie wzniesiono piętrzącą się na 237 metrów i mieszczącą aż 3288 pomieszczeń konstrukcję – symbol przyjaźni polsko-radzieckiej nazywany przez warszawiaków „snem pijanego cukiernika”.
PKiN – Pałac Kontrowersji i Niesnasek
Strzelista, przypominająca bryłą piętrowy tort konstrukcja od początku budziła liczne kontrowersje. Oficjele i zwolennicy radzieckiej jurysdykcji byli nią – oczywiście – zachwyceni. Mniej pochlebnie na temat Pałacu wypowiadali się warszawiacy, którzy – pamiętając przedwojenny wygląd historycznego centrum – niezbyt głośno, ale dosadnie krytykowali nowy symbol stolicy.
Historyczne centrum ukryło się w cieniu wysokiej, socrealistycznej budowli, która nijak miała się do charakteru tego wyjątkowego obszaru. Pałac odbiegał i stylem, i rozmiarami od ocalałych, zabytkowych kamienic, które stanowiły największy, nieco sentymentalny dowód na to, że Warszawa jest w stanie przetrwać nawet największe gromy. Socrealistyczny gmach prężył się dumnie mimo niezadowolenia mieszkańców stolicy i miał gdzieś to, co myślą o nim warszawiacy.
Symbol na zabój
Nowy Jork ma Statuę Wolności, Paryż – Wieżę Eiffla, a godziny życia Londynu odlicza dumny Big Ben. Każda, licząca się metropolia ma swój architektoniczny symbol: charakterystyczny, pocztówkowy, powszechnie lubiany. Także przez samobójców…
Seria samobójczych skoków z tarasu widokowego umiejscowionego na 30. piętrze Pałacu rozpoczęła się w 1956 roku. Francuz i siedmiu Polaków odebrało sobie życie, rzucając się ze 114. metra konstrukcji. Tragiczną falę zakończyło założenie gęstych krat okalających taras.
Rewitalizacja czy resocjalizacja?
Po upadku komunizmu na nowo rozgorzała dyskusja o sensie istnienia Pałacu Kultury i Nauki, który – z jednej strony – zrósł się z topografią Warszawy, a z drugiej – stanowił niechlubną pamiątkę po mało sprzyjających wolności czasach. Przekazany w 1955 roku przez Józefa Cyrankiewicza na „ręce całego społeczeństwa” gmach, po prostu, źle się kojarzył.
O ile mieszkańcy Warszawy wciąż byli rozdarci, to część z uznanych architektów zdecydowała się popełnić zdecydowaną voltę. Pałac – krytykowany niedawno za cukierniczy, nieco groteskowy kształt – zaczął być doceniany przez wybitnych specjalistów. Cóż, trudno się nie zgodzić z oceną, że monumentalna bryła jest wizytówką miasta – utrwaloną na pocztówkach, filmowych kadrach czy w strofach wierszy. Pałac jest do tego konstrukcją historyczną – idealnym przedstawicielem stylu socrealistycznego, jednym z niewielu, czynnie wykorzystywanych budynków tego typu.
Argument o utylitarnym charakterze gmachu okazał się być najbardziej kluczowy. Pałac nie jest „jedynie” turystyczną atrakcją i (wliczając wysokość iglicy) najwyższym budynkiem w Polsce, ale i Radiowo-Telewizyjnym Centrum Nadawczym. Jego rozbiórka – którą proponowali co bardziej zaciekli antagoniści konstrukcji – kosztowałaby fortunę i zaowocowałaby sporymi komplikacjami. PKiN musiał (i musi) zostać na swoim miejscu. Nie ma jednak żadnych przeszkód, aby zmienić charakter budynku i zerwać z jego niechlubnym rodowodem.
W noc sylwestrową 2000 roku na 42. kondygnacji odsłonięto Zegar Milenijny – drugi, co do wielkości, w Europie. Budynek jest do tego stale rewitalizowany (żeby nie powiedzieć – resocjalizowany): za sprawą iluminacji gmach mieni się w nocy bajkowymi kolorami, a wykuty nad drzwiami napis „Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina” jest szczelnie zasłonięty.
Liczne próby odczarowania PKiN nie zmienią jednak kształtu gmaszyska. PKiN – w akompaniamencie protestów – został w 2007 roku oficjalnie wpisany na listę zabytków, przez co nie można go przebudowywać. Jednych to cieszy, innych smuci. A Pałac jak stał, tak stoi nadal. I sprawdza się doskonale jako wizytówka miasta, bohater filmów, wierszy i piosenek czy punkt orientacyjny wykorzystywany nawet przez najzacieklejszych antyfanów tej charakterystycznej, acz kontrowersyjnej budowli.